Lubię Black Label Society, ale głównie te wczesne płyty. Już na wysokości „Mafia” moja ekscytacja tym zespołem zaczynała słabnąć i słabła z kolejnymi płytami tak bardzo, że ostatniej – „Catacombs of the Black Vatican” nawet jeszcze nie kupiłem. Niewykluczone, że mi się odmieni, niewykluczone, że się jeszcze z tym zespołem przeproszę. Póki co jednak moim ulubionym albumem Zakka Wylde jest debiut PRIDE & GLORY z roku 1994
Debiut PRIDE & GLORY nie posiada ciężaru, który cechuje BLACK LABEL SOCIETY. Płytę wypełnia hardrockowe granie przesiąknięte bluesem, rock and rollem, a nawet elementami county. Takim właśnie wysmakowanym southern rockowym albumem Zakk rozpoczął swoją solową twórczość, przebojowym, energetycznym graniem, który zachwyca gitarowymi aranżacjami i solówkami na… harmonijce ustnej.
Płytę otwiera przebojowy killer – „Losin’ Your Mind”, który pamiętam, że nieźle radził sobie w notowaniach listy Z-Rock 50, prezentowanej w piątki, w rockowym jeszcze radiu WAWA.
Wylde na swoim debiucie zachwycił nie tylko swą charakterystyczną grą na gitarze, ale i rasowymi, charyzmatycznymi wokalami, które sprawdzały się zarówno w szybszych hard rockowych kompozycjach napędzanych ciężkimi riffami, jak i w wolniejszych bluesowych, stonowanych, balladowych utworach.
Ta muzyka aż skrzy się od swojego instrumentalnego przepychu, który jednak został wykorzystany z wyczuciem i smakiem. Mamy tu energetyczne hard rockowe gitarowe riffy, banjo, harmonijkę ustną, fortepian i smyczki. Są chwile czadu i szalonej zabawy, są chwile zadumy i wyciszenia. Jest rockowy feeling i prostota, są też wirtuozerskie partie gitar i wysmakowane solówki. Najważniejsze jednak, że te wszystkie składniki zostały dobrane w idealnych proporcjach i tworzą razem spójną i zgrabną całość.
Szkoda, że PRIDE & GLORY nie doczekał się kontynuacji i Zakk porzucił ten projekt zaledwie po jednym albumie. Kolejne porcje takiego grania w upalne dni z pewnością wchodziłyby jak kufel zimnego piwa, a w słotne jesienne wieczory biłyby słonecznym blaskiem i przyjemnym ciepłem. Znakomita muzyka na wszystkie pory roku. Trochę niedoceniana, trochę zapomniane i przebrzmiała, a przecież z ogromnym potencjałem komercyjnym i niezaprzeczalnym urokiem.
No i okładka świetna! Do Catacombs podchodziłem jak pies do jeża bo myślałem sobie "ile można?!" (mam prawie wszystkie wcześniejsze albumy BLS), ale zostałem pozytywnie zaskoczony, bo płytka jest bardzo przyzwoita.
Nie wątpię, że płyta jest przyzwoita. Zakk słabej muzyki nie nagrywa. Problem w tym, że estetyka BLS trochę mi się przejadła i jakoś straciłem apetyt na więcej. Ale tak jak pisałem – niewykluczone, że prędzej czy później uzupełnię sobie ten album i go posłucham.