Wydana praktycznie „back to back” z bardziej znaną „Dolores Claiborne” powieść, zwiastująca „nowego” Stephena Kinga, Kinga odchodzącego od gatunkowego horroru na rzecz literatury poważnej, „mainstreamowej”, ubranej w formułę thrillera. Ale czy na pewno ?
Do położonego na odludziu domku letniskowego przybywa zamożny prawnik (tytułowy Gerald), by wraz z żoną, Jessie, oddać się małżeńskim figlom erotycznym. Powieść rozpoczyna się w chwili, gdy rozochocony mężczyzna przykuwa kobietę kajdankami do łóżka. Jednak czasem tak w życiu bywa, że czar uniesień pryska. Panią zabawa zaczyna irytować i żąda rozkucia, a gdy małżonek usiłuje udawać, że nie wie, o co chodzi, poprawia swą argumentację energicznym kopem w między nogi.
Zabity kopniakiem w krocze
„Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec”…. Stan zdrowia zabieganego w robocie, otyłego prawnika, od lat nadużywającego alkoholu i papierosów okazuje się na tyle opłakany, że szok wywołany bólem doprowadza do rozległego ataku serca i nagłego zgonu. No i bohaterka zostaje sama, w dezabilu, przykuta policyjnymi kajdankami do łóżka w odludnym domku. Jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, po prostu umrze z głodu i odwodnienia…
W tym momencie powieść zaczyna się naprawdę. Na jednym planie mamy do czynienia z czystym survivalem, z potrzebą zdobycia szklanki wody, z kolejnymi akrobatycznymi próbami wydostania się z pułapki. Dodatkowej pikanterii dodaje bezpański, śmiertelnie głodny pies, który wdziera się do domu i rozpoczyna makabryczną ucztę, pożerając zwłoki Geralda.
W tym samym czasie umysł uwięzionej Jessie zabiera czytelników w przeszłość, w traumatyczne przeżycia jej dzieciństwa (nazwane Dniem W Którym Zgasło Słońce). To najmroczniejszy z mrocznych koszmar, tym paskudniejszy, że rzeczywisty. Gdzieś w tym koszmarze ukryty jest klucz do uwolnienia się…
Cięgnie wilka do lasu
Tak, to miało być Stephena Kinga odejście od horroru, ale, jak się okazuje, wciąż ciągnie wilka do lasu, jednak niełatwo wyrwać się z kanonów gatunkowych. Ostatecznie końcowy rezultat zawiera wystarczająco dużo elementów grozy, by móc być traktowanym jako pełnoprawny gatunkowy horror. Naturalnie horror specyficzny, taki, w którym akcenty położone są na mniej jarmarczne, a bardziej poważne, „dorosłe” rozwiązania fabularne.
W swej bezpośredniej strukturze fabularnej „Gra Geralda” to kontynuacja thrillerowych rozwiązań znanych już w wcześniejszej „Misery”. Całkowie unieruchomienie bohaterki, jej relacjonowana z najdrobniejszymi szczegółami walka z otoczeniem, walka o fizyczne przeżycie, przypomina żywo losy Paula Sheldona zamkniętego w domu Annie Wilkes. Przy czym w „Grze” King poprzeczkę sobie jeszcze podniósł, zabrakło powiem przeciwnika („czym jest baśń bez dobrego villaina ?” – Jim Moriarty w Sherlocku), Jessie toczy zmagania z nieożywioną materią; z półką nad łóżkiem, ze stalą kajdanek, z rozbitym szkłem szklanki.
Podróż w mroczną przeszłość
Trochę adrenaliny dorzuca głodny bezpański pies, który jednak szybko koncentruje się na martwym Geraldzie i pełni w powieści tylko rolę ozdobnika. Resztę grozy zapewnia wyłącznie galopująca wyobraźnia uwięzionej kobiety, której nagle zaczyna się zwidywać, że w cieniach nocnego domu czai się złowrogi morderca (ten motyw King rozgrywa z pulpową wręcz werwą i szacunkiem dla gustów fanów old schoolowego horroru).
Ważniejsza jest jednak ponura podróż Jessie wgłąb samej siebie, w swe najgłębiej skrywane, najobrzydliwsze wspomnienia z dzieciństwa. Wspomnienia dotyczące seksualnego wykorzystania, trauma kładąca się cieniem na jej całym późniejszym życiu. Nawet jeśli związek tego wspomnienia z fabułą powieści wydaje się dość wątle uzasadniony, to jednak właśnie ten element, najmocniejszy punkt powieści, tak przy tym dobrze i przejmująco napisany, stanowi największą wartość „Gry Geralda”. Konstrukcyjnie powieść to jeszcze jeden popis Kinga. W głowie uwięzionej kobiety mieszka kilka jej różnych osobowości – jedna to energiczna, „wyzwolona” feministka, druga jest kurą domową, przysłowiową „żoną ze Stepford”, a jest jeszcze mała, skrzywdzona dziewczynka. Wszystkie te głosy spierają się, naradzają, szukają wyjścia z matni. Majstersztyk.
Znakomita lektura poza kanonem
Jak wspomniałem na wstępie, „Gra Geralda” jest nieco stłumiona popularnością błyskawicznie zekranizowanej (do tego bardzo dobra adaptacja) „Dolores Claiborne”, a niezasłużenie. Powieść to równie dobra, a, gatunkowo patrząc, znacznie bardziej grozowa, godna pióra „króla horroru”. Netflix nadrobił braki i w 2017 roku wypuścił bardzo udaną adaptację, z Carlą Gugino w roli głównej.
Może nie zaraz „kanon”, ale znakomita lektura, z równym powodzeniem dostarczająca inteligentnej rozrywki, co i poważniejszej refleksji. Szczerze polecam.