Ubiegłoroczny debiut lubelskiego WOSTOK to nieco ponad półgodzinna porcja thrashmetalowej chłosty, wymierzanej z hardcorową złością i determinacją. Muzyka oryginalna jak fabuła filmów, które nagrywa Rocco Siffredi, ale pewnie tak jak te filmy, znajdzie swoich gorących zwolenników
WOSTOK nie bawi się w heavy metalowe melodyjki i dwuminutowe partie solowe, w trakcie których gitarzysta musi uważać by palce nie zawiązały mu się na supeł. Chłopaki grają intensywny thrash z hardcorowym sznytem, bez kompromisów, bez zwolnień i akustycznych ballad. No dobrze, są zwolnienia, jak choćby spokojny wstęp do „Na kolana!”, czy w „Prosty”, ale tylko po to, by za chwilę przyłożyć z jeszcze większą determinacją. Wszystkie momenty, w których można złapać chwilę oddechu są raczej jak lewy prosty poprzedzający grad ciosów, niż przerwa między rundami na otarcie twarzy gąbką i wachlowanie się ręcznikiem.
Gdybym miał szukać dla WOSTOK jakiegoś najbardziej trafnego skojarzenia, to chyba wskazałbym na Pro-Pain. U Lublinian więcej jest klasycznego thrasowania, ale rytmika, intensywność i nerw tych utworów właśnie z Amerykanami skojarzyły mi się najbardziej.
Po pierwszym przesłuchaniu płyty pomyślałem sobie, że ta muzyka świetnie nadaje się na koncerty. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie jak grają podczas „Hardcore Festival”, który przez wiele lat odbywał się w moim mieście. Kurz unoszący się jak dym nad podpalonym przez Nerona Rzymem i publika ścierająca się pod sceną jak wojska polsko-litewskie z siłami krzyżackimi. Tak. To dokładnie te klimaty. Taki koncert byłby doskonały i zaraz po nim na pewno brudny i spocony, pobiegłbym do stoiska i zakupił sobie ich płytę. A wieczorem wróciłbym do domu, wrzucił ją do odtwarzacza i stwierdził, że jednak na żywo emocji było więcej i gdy ta muza płynie z głośników w moim pokoju, to po kilku utworach zaczyna mnie nużyć.
I właśnie do szuflady takich zespołów chciałem wrzucić WOSTOK. Jednak zamiast tego wrzuciłem ten album do samochodu i dobre dwa tygodnie przejeździłem z nim słuchając go prawie codziennie po kawałku. I powiem wam, że w tych okolicznościach też się nieźle sprawdził, choć bywały chwile, że stojąc w korku miałem ochotę wyjść z auta i skopać komuś dupsko.
Debiut WOSTOK nie jest ani dziełem przełomowym, ani płytą o silnie zarysowanej tożsamości. Ma jednak spory potencjał, który niestety nie do końca został wykorzystany. Mowa tu o przekazie lirycznym i polskich tekstach, które mogłyby wbijać się w pamięć i mocno przemawiać na korzyść tego albumu. Niestety, nawet po kilku przesłuchaniach większość tekstów nie jestem w stanie zrozumieć, a nie odnalazłem w sobie tyle determinacji by słuchać tej płyty z książeczką w ręku (prowadząc jednocześnie).
Można wyłapać pojedyncze wyrazy i fragmenty zdań, ale niestety w 80 procentach ma się wrażenie jakby wokalista krzyczał: „Szło! Szło! Szło! Szło!Szło! ”
Rozumiem, że wokal ma być agresywny i wściekły, ale gdyby jednocześnie był bardziej czytelny, to szybciej zniknęłoby wrażenie jednowymiarowości i jednostajności tego materiału. Aż szkoda tych tekstów, bo mogłyby się nieźle bronić, gdy tylko w pełni je wyartykułowano.
Dokładnie takie same mam odczucia – świetny, kurewsko energetyczny materiał, ale linie wokalne błagają o większą czytelność. Przydałby im się jakiś Henry Rollins czy coś… 😉
W ramach reklamy zapraszamy do odsłuchania płyty na naszym bandcampie http://wostok.bandcamp.com oraz odwiedzenia naszego profilu na fb: http://www.facebook.com/wostok.lublin