CARBONIZED! Jeden z prekursorów death metalu, dla którego bardzo szybko ramy gatunku stały się zbyt ciasne. Zdecydowanie ten zespół należy do najbardziej oryginalnych i unikatowych zjawisk na szwedzkiej scenie.
Debiutancki album „For the Security” ukazał się w roku 1991. Przez skład CARBONIZED przewinęli się muzycy, którzy później zasilili składy zespołów takich jak: Carnage, Dismember, Entombed, Morpheus, Therion.
Kosmiczny rozmach
Demówki zostały nie tak dawno temu podsumowane składankę „Demo Collection”, którą swego czasu za niewygórowaną cenę można było zakupić w SELFMADEGOD RECORDS.
Debiut za sprawą reedycji dostępny do dziś – surowy, dziki i brutalny, z demonicznymi wokalami i niezwykłą muzyką, która już wtedy naszpikowana była niestandardowymi jak na death metal elementami. Niektóre kosmiczne odjazdy gitarowe przypominają mi to co kilka lat później robił CYNIC czy PESTILENCE. Słychać tu też tchnienie patologicznej śmieci sianej przez Brytyjczyków z CARCASS, słychać też piękny bass, niebanalne riiffy i naprawdę pomysłową strukturę utworów. Przyznać jednak trzeba, że mimo tych (mniej lub bardziej trafnych) skojarzeń – CARBONIZED był jedyny w swoim rodzaju.
Na taśmie ten materiał wydała u nas kiedyś piracka MG Records i pewnie nie w jednym magnetofonie była zdzierana bardziej niż fleki wojskowego obuwia przez niemieckich żołnierzy, zmierzających w latach 40-tych ubiegłego wieku w kierunku Moskwy. Te niespełna pół godziny muzyki zrobiło mi dużą dziurę w głowie, która po dziś się nie zabliźniła i regularnie toczy czarną krew spod ropnego stupa.
Oryginalnie i nietuzinkowo
Na wydanym dwa lata później „Disharmonization” CARBONIZED zaprezentowali się jeszcze oryginalniej – czysto, klinicznie, odważnie, ale z mocno pobrzmiewającym echem Kanadyjczyków z Voivod i Szwajcarów z Celtic Frost – których słychać choćby w partiach wokalnych.
Abstrahując od porównań trzeba im przyznać, że stworzyli dzieło na wskroś oryginalne i nietuzinkowe. W chwili premiery wywoływało lekką konsternację, ale i zachwyt – Szwedzi na swoim drugim krążku udowodnili całkowity brak przywiązania do ram gatunkowych i stylistycznej dyscypliny. Co ważne – dziś „Disharmonization” słucha się znakomicie – co przecież w przypadku odważnych i eksperymentalnych albumów, nagrywanych przed laty, wcale nie jest tak oczywiste. Z death metalem ten krążek nie ma praktycznie już nic wspólnego – podobnie jak kolejny, trzeci i ostatni, który wydali w 1996 roku i który znam zdecydowanie najsłabiej i od lat go już nie słyszałem.