Był początek lat dziewięćdziesiątych, przesiadywałem nieraz całymi nocami przy swoim magnetofonie trzymając palce na przyciskach PLAY i RECORDS w nadziei, że może puszczą jakiś metalowy kawałek.
Nie pamiętam już w jakim to było radiu, w jakiej audycji, ale jednej nocy ktoś puścił utwór zespołu GRAVE. Nagrałem! Boże! Cóż to była za kawałek – nigdy w życiu nie słyszałem niczego porównywalnego. Cannibal Corpse grali brutalnie, Morbid Angel byli w tej brutalności na swój sposób wyrafinowani, Obituary było dzikie i zwierzęce, Deicide wydawało się głosem samego szatana. A GRAVE?
Przerażające tajemnice grobowca
Ten utwór mną zawładnął – słuchałem tego nagrania tygodniami, miesiącami. Nie znałem tytułu, ale gotów byłem kupić wszystko co wpadnie mi w ręce pod nazwą GRAVE. Zaczęły się poszukiwania – bazarki, księgarnie muzyczne, Empiki, budy pod pałacem kultury. Wreszcie wpadła mi ręce kaseta „In The Eyes Of Death”. Bardzo fajna składanka z dwoma kawałkami GRAVE. Niestety żadne z nich nie był TYM UTWOREM.
W poszukiwaniu świętego Grala
Później kumpel z jakiegoś kompaktu pożyczonego od kogoś zgrał mi debiut – Into the Grave. Bardzo dobra płyta, ale TEGO KAWAŁKA na niej nie znalazłem. Następnie pożyczyłem od kolegi – You’ll Never See… byłem zachwycony tą płytą, ale to też nie było to.Cholera! A może źle usłyszałem, może to wcale nie był Grave? Mijały lata, kaseta z nagraniem mi gdzieś zginęła i wkrótce doszedłem do wniosku, że musiał mi się ten utwór przyśnić, albo po prostu źle zrozumiałem nazwą zespołu. Z nadzieją grzebałem jeszcze w demówkach GRAVE – gdy ukazało się „Back from the Grave” to od razu zacząłem od drugiej płyty z kawałkami demo, ale nie… nic nie znalazłem.
Po 20 latach znów razem
Po latach wpadła mi do ręki EP …and Here I Die… Satisfied. Przesłuchałem i wydawało mi się, że odnalazłem ten kawałek – cholera, to był ten sam riff, ta sama rytmika, ale nie… to nie to. Chyba coś mi się pomyliło, zatarło w pamięci. A może po prostu to był rzeczywiście ten utwór tylko jako dzieciak inaczej go odbierałem.
I nastał rok 2014 – w grudniu kupiłem kompilację demo GRAVE – Necropsy – The Complete Demo Recordings 1986-1991. Początek stycznia, jechałem akurat do kumpla na pierwszy trening – wsiadam do samochodu, wrzucam do odtwarzacza płytę i …. KURWA ! KURWA! Nie miałem już żadnych wątpliwości. To TEN KAWAŁEK, który sobie z radia ponad 20 lat temu nagrałem! Leci sobie skurwysyn otwierając pierwsze CD tego dwupłytowego wydawnictwa.
Jest to utwór „Black Dawn” autorstwa CORPSE, zespoły na którego gruzach narodził się właśnie GRAVE. Aż zatrzymałem samochód, zjechałem na pobocze i siedziałem prawie godzinę słuchając tego kawałka raz za razem. Przez te 20 lat temu nie zmienił się nawet odrobinę, przez te dwadzieścia lat ja też nic się nie zmieniłem.
Stara miłość nie rdzewieje
Byłem dokładnie tak samo zesrany jak wówczas gdy nagrywałem ten kawałek z radia na kasetę magnetofonową. Klęczałem na łóżku trzymając ponad głową długi drut, który robił mi za antenę, spocony i obolały, bojąc się głębiej oddychać, żeby przypadkowe poruszenie nie wywołało zakłóceń. Modląc się, żeby nad dachem mojego domu nie przeleciał samolot, albo nie zesrał się jakiś ptak – co by mogło zakłócić fale radiowe i pogorszyć jakość mojego nagrania.
Na tym demo jest ta sama patologia, którą rok później starał się uchwycił MORBID na December Moon. W pale mi się dziś nie mieści, że CORPSE nagrało coś takiego w 1986 roku! Ten klimat, ten wokal, to rozchodzące się echo! To jest czysta esencja death metalu – od dwudziestu paru lat jestem zupełnie pozamiatany.
Trochę to smutne, że wszystko co później nagrali ci panowie nawet się nie zbliża do zajebistości tego dema.
Tak to często bywa – to jeden z tych niepowtarzalnych materiałów, nagranych we właściwym czasie, we właściwym miejscu przez właściwe osoby 🙂