Pisałem o „wielkiej czwórce szwedzkiego death metalu”, ale tak sobie uświadamiam, że jakbym miał wskazać dziesięć swoich ulubionych płyt ze szwedzkim death metalem z pierwszej połowy lat 90-tych to nie jestem absolutnie przekonany czy albumy tych „czterech największych” w tym zestawieniu by królowały.
Muzyka GOREMENT w stosunku do protoplastów gatunku jest wręcz rozpasana – aż kipi od zagęszczenia naprawdę przemyślanych riffów, świetnych melodii, zwolnień, gitarowych smaczków zgrabnie rozwijających motywy wykraczające poza typową szwedzką mielonkę.
GOREMENT to piwnica, w której uchylono okno – wciąż jest ciemno, ale już nie tak duszno i przytłaczająco – słyszymy odgłosy pobliskiego lasu, nawoływania nocnych ptaków i wycie watahy wilków z pobliskiego wzgórza. Oczywiście nie dosłownie, ale bogactwo i różnorodność tych dźwięków pozwala się rozsmakowywać z rozkoszą także tym, którym archetypiczna formuła szwedzkiego death metalu nieco się przejadła. Przemknie jakiś odgłos dzwonu, jakaś przeszywająca, klimatyczna gitarowa fraza, ponura deklamacja na tle ledwo słyszalnej akustycznej gitary, doomowe walcowate zwolnienia, urokliwa melodyka, niestandardowa zagrywka na perkusji – to wszytko burzy ład w zdawałoby się , dobrze znanym i bezpiecznym świecie szwedzkiego death metalu, do którego już tak przywykliśmy.
Absolutnie unikalny i doskonały album, który powinni znać nie tylko fani szwedzkiego death metalu (ci to raczej znają), ale w ogóle fani metalu i dobrej muzyki.