Pierwsze zakupione winyle? Rok 2003. Wchodzę do EMPIKU z moją ówczesną dziewczyną (teraz już żoną) i widzę, że mają obniżę 30 proc. na muzykę. Przeczesałem półki CD z wprawą kieszonkowca grasującego w autobusie, ale ku wielkiemu rozczarowaniu stwierdziłem, że nic mnie nie interesuje
I wtedy mój wzrok padł na box UNLEASHED – „…And We Shall Triumph Of Victory”. Cała ich ówczesna dyskografia na winylach. Sześć albumów. Cena wyjściowa 189,99 zł – minus 30 proc. Hm. 132,99 zł. Nieco ponad 22 zł za jedną płytę. Biorę!
Dziewczyna patrzy na mnie z przerażeniem widząc jak perspektywa wyjścia do kina rozwiewa się jak mgła na morzu, przemierzanym przez wingowskie drakkary.
– Po co ci to? – pyta z wyrzutem, zbyt dużym jak na „nieżonę”. – Przecież nie masz adaptera.
– Limit do 2000 sztuk – odpowiadam spokojnie. – Za dziesięć lat to wydawnictwo będzie warte 2-3 razy więcej. Nie ma lepszej lokaty.
To ją uspokaja. Z takim facetem nie zginie.
Minęło 13 lat. Cena boxu rzeczywiście musiała pójść w górę, ale nie wiem o ile. Nigdy się tym nie interesowałem, bo nigdy nie zamierzałem go sprzedać. Zamiast tego jakieś pięć lat temu sprawiłem sobie gramofon i ponad 500 innych winyli.
Do kina chodzimy rzadko. Wczoraj żona była ze starszym synem. Ja się źle czułem, więc z młodszym zostałem w domu. Dla zabicia czasu słuchaliśmy UNLEASHED z winyla.
Ten weekend w ogóle fatalny! Dziś rodzina znakomicie się bawi na obiadku u teściowej, a ja przeziębiony sam w domu.