MASTER: Z miłości do siermiężnego death metalu

3

Czy oprócz mnie jest w Polsce ktoś jeszcze, kto kupuje kolejne płyty MASTER i zawsze słucha ich z niekłamaną przyjemnością? Szczerze w to wątpię, a nawet jeśli takie osoby istnieją, to z pewnością można je policzyć na palcach jednej ręki

MASTER to jeden z prekursorów death metalu i chyba najmniej doceniany zespół spośród tych, które zaczynały grać  muzykę ekstremalną tak wcześnie. Pierwsze demo Speckmanna i spółki zostało wydane w 1985 roku. Wtedy też nagrano debiutancką płytę, która w swojej pierwotnej wersji została wydana dopiero w 2003 roku. Właściwy debiut Nuclear Blast wypuścił dopiero w roku 1990, a więc w czasach gdy death metalowa konkurencja była już nie tylko liczna, ale i silna. „Master” jednak należy do klasycznych krążków, które na zawsze zapewniły jego twórcom miejsce w historii muzyki ekstremalnej.
Zaledwie rok później wyszła, bodaj uważana za najlepszą w ich dyskografii „On the Seventh Day God Created… Master”. Może jeszcze „Faith Is in Season” i na tym się kończy znajomość dyskografii tej formacji, przeciętnego polskiego fana.
A ja MASTER nie tylko szanuję ale i kocham – zarówno te klasyczne krążki z lat dziewięćdziesiątych, jak i te późniejszy, gdy Paul Speckmann osiadł za naszą południową miedzą. W tym roku MASTER wydał swój trzynasty album „An Epiphany of Hate” – słucham sobie dziś i nie mam żadnych wątpliwości, że w ich przypadku ta liczba nie oznacza żadnego pecha. Chyba, że mówimy o aspekcie komercyjnym.

Parę lat temu poszedłem na koncert MASTER – nie spodziewałem się, że zagrają na Stadionie Narodowym, ale przypuszczałem, że warszawska Progresja zapełni się podobnie jak podczas występów ASPHYX, UNLEASHED czy BOLT THROWER. Wszak MASTER to klasyka, nawet jeśli zdaniem wielu – najlepszy okres mają już dawno za sobą. Do tego bilety były w jakiejś śmiesznej cenie – o połowę tańsze niż na wyżej wspomniane zespoły.
W klubie jednak okazało się, że frekwencja nie dopisała. Zespół Paula Speckmanna wystąpił na bocznej scenie dla 40-50 osób. Nie wyglądali jednak na rozczarowanych czy zaskoczonych – z pełną energią i polotem zagrali znakomity set, emanując taką radością jakby właśnie występowali z okazji wprowadzenia MASTER do Rock And Roll Hall Of Fame.
Innym razem wybrałem się na koncert L.A Guns. Taki amerykański hard rock, który triumfy święcił w latach osiemdziesiątych, a później reaktywował się i podzielił na dwie ekipy o takiej samej nazwie. Starsi z Was pewnie ich pamiętają i nienawidzą.
Stoję sobie w klubie przed koncertem grzecznie pod ścianą, obserwując gromadzących się fanów i próbując odróżnić chłopców od dziewczyn. Patrzę i oczom nie wierzę! Za stoiskiem z merchem stoi…Paul Speckmann. Nie, to nie może być on! Podchodzimy bliżej i wyzbywamy się wszelkich wątpliwości.
– Zimą w domu nie mam nic do roboty, nie gramy z MASTER teraz żadnych tras więc jeżdżę z nimi i pomagam w sprzedaży merchu – skwitował zagadnięty. Twórca death metalu, znany nie tylko z Master, ale przecież także z Death Strike czy Abomination. Człowiek legenda… sprzedaje koszulki L.A. Guns.
Dla mnie Paul Speckmann to trochę taki niedoceniany death metalowy Lemmy – kochający muzykę, przez całe życie wierny obranemu stylowi, nie ulegający trendom i nie próbujący dopasować się do muzycznego rynku.
Jaka jest „An Epiphany of Hate”? Doskonała! Prosta, obskurna, wulgarna, selektywna, napędzana punkową motoryką, z masą rytmicznych thrash metalowych riffów. Nie jest to muzyka, w której podczas 736 przesłuchania odkrywa się niesłyszaną wcześniej zagrywkę, czy spektakularne przejście na perkusji. MASTER jest prosty jak budowa cepa i młóci ten swój death/thrash dokładnie tak jakby młócił zboże. Rozumiem, że dla kogoś takie granie może jawić się jako prostackie i pozbawione pomysłu. Ja jednak twierdzę, że właśnie w tym drzemie siła i piękno tych dźwięków. Uważam, że większą sztuką jest zagrać proste motoryczne riffy, które ujmują i chwytają ze serce, niż czynić wyrafinowane wygibasy i wycinać na gryfie dźwiękowe origami.

MASTER gra prostą muzykę dla prostych ludzi – pełną pasji, szczerości i radości grania. Przypuszczam, że Paul Speckmann podobnie jak Lemmy Kilmister dopóki będzie żył, to będzie nagrywał kolejne płyty, grał koncerty i czerpał z tego radość.
Niektórzy będą mówić, że to co najlepsze nagrali już przed laty, wielu będzie uważało, że wszystkie płyty MASTER są takie same. A ja na pewno będę te płyty kupował – do końca Speckmanna lub mojego. I za każdym razem będzie mi się ich słuchać równie dobrze jak tegorocznego albumu. A gdy MASTER przyjedzie do nas jeszcze kiedyś na koncert to na pewno chętnie się wybiorę. Stanę pod sceną z garstką maniaków, których zresztą widzę na co drugim koncercie i których większość imiona mógłbym tu wymienić, i będę chłonął każdy dźwięk jak kaktus wodę podczas pory deszczowej.

3 KOMENTARZE

  1. Po ilości komentarzy niestety widać jaką popularnością cieszy się ta grupa, przynajmniej u nas. : )
    Osobiście uwielbiam – Paul ze swoim dorobkiem, nie tylko w tym zespole, mieści się u mnie w deathmetalowym TOP 10. Albumy DEATH STRIKE i SPECKMANN PROJECT, debiut ABOMINATION, czy na przykład dwa pierwsze albumy MASTER to dla mnie absolutna podstawa. Tak jak napisałeś ten człowiek posiada niebywały talent tworzenia za pośrednictwem prostych środków muzyki, która wywołuje piorunujący efekt w przeciwieństwie do 95% pozostałych przedstawicieli gatunku. Wszystkie kapele, które kombinują jak łysa kobyła pod górę mogą tylko pomarzyć o takich petardach jak: "Pay to Die", "Funeral Bitch", "Redeem Deny", albo buldożerach na miarę: "Heathen" lub "Remorseless Poison". MOTÖRHEAD death metalu, jak w mordę strzelił!
    Podoba mi się również to, że Pan Speckmann w przekonujący sposób porusza w tekstach również kwestie społeczne, polityczne, twardo stąpając po ziemi. Miła odskocznia od tych wszystkich demonów z Piekła rodem.
    Na koncercie o którym wspominasz niestety nie byłem. Żałuję do dzisiaj. Może jeszcze będzie okazja wszak Paul od dawna mieszka po sąsiedzku.

  2. Do poprzedniego wpisu muszę dodać jeszcze jedno – na poziomie artystycznym Paul jest dzisiaj równie przekonujący co 25 lat temu, a chyba nie trzeba nikogo przekonywać jak wyjątkowa jest to sytuacja. MASTER należy do ekskluzywnego grona zespołów, których ostatnie płyty spokojnie wytrzymują konfrontację z najbardziej klasycznymi pozycjami z dyskografii.

  3. Dokładnie tak – szkoda, że tak mało osób docenia te późniejsze płyty. Komentarzy niewiele (na Facebooku trochę więcej) , ale do kilku tysięcy osób mój wpis dotarł. Trzeba więc dalej uprawiać trójpolówkę, nieść kaganek oświaty i promować ten zespół 🙂 Rozumiem, że death metal nie jest szczególnie popularny, ale na koncercie takiego MASTER 300-400 osób powinno być. Smutne, że ludzie wolą tłumnie iść na cover band DEATH niż zobaczyć MASTER.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj