Miałem niezwykle tolerancyjnych i cierpliwych rodziców. Odkąd skończyłem 11 czy 12 lat z mojego pokoju regularnie rozlegał się łomot, wrzask i pisk – najpierw emitowany przez jednokasetowy i jednogłośnikowy magnetofon Unitra, później przez dwukasetowy magnetofon Thomsonic, następnie przez wieżę marki Thomson, a na końcu przez magnetofon ze wzmacniaczem i dwiema kolumnami, który przejąłem po ojcu.
Nigdy moja matka nie krzyknęła :
– Wyłącz do gówno!
ani nie wykrztusiła łamiącym się głosem:
– Synu! Przycisz to…
Była kobietą cierpliwą i niezłomną, niosła swój krzyż nie narzekając i nie popłakując. Mogłem po kolei włączać każdą ze swoich 750 kaset, których się dorobiłem, czy później kilkunastu tysięcy płyt kompaktowych, którymi zawaliłem swój pokój tak, że ledwo mogłem dojść do łóżka…
Mógł Glen Benton odgryzać tapetę ze ścian, Chris Barnes szarpać zębami surowe mięso przechowywane w lodówce, Abbath skuwać lodem szyby naszego domu, Slayer swoimi solówkami rozwiercać boazerię w przedpokoju, Death skuwać kafelki w łazience, a Autopsy wyjadać gnijące ziemniaki z piwnicy. Moja matka była jak Zenona z Kition – spokojna i niewzruszona.
Z jednym wyjątkiem… gdy włączałem „Slowy we rot” – czy to z kasety na małym magnetofonie, czy później z CD – na spokojnym i niezmąconym obliczu mojej matki zaczynały pojawiać się rysy i pęknięcia, i z każdym dźwiękiem (bo to chyba nie były wyrazy) wykrzyczanym ze zwierzęcą wściekłością i nieludzką obłędną determinacją przez Johna Tardy’ego twarz mojej matki zaczynała przypominać kościelny witraż z perspektywy wnętrza, w czasie gdy na zewnątrz krwawo zachodzi słońce.
– Boże! Czego ty słuchasz! Przycisz to zwierzę… – prosiła… a ja wtedy czułem się cholernie dumny i utwierdzałem się w przekonaniu, że Obituary to nie rurki z kremem. Gdyby dziś jakiś dziennikarz zaczepił na ulicy moją 60-letnią matkę i zapytał jaki jest najbardziej ohydny, odrażający i ekstremalny zespół na świecie to jestem pewien, że bez wahania wykrzyczałaby do kamery:
– Obituary! Slowy We Rot! Skurwysyny! (tylko bez skurwysyny).
a np. Helheim z pierwszej płyty, to szanowna Mamuśka 'słuchała' 😀 ?
Wykształcenie muzyczne mojej mamy było raczej podstawowe – przynajmniej jeśli chodzi o metal.
Moja matka reagowała podobnie – tyle że na Celtic Frost 😀
Każda matka ma jakiś kres swojej wytrzymałości 🙂