Są w życiu chwile, gdy człowiekowi jest po prostu wstyd. Czy słusznie? Pewnie nie – bo przecież trudno poznać wszystko jednocześnie. Jednak edukacja muzyczna wykształconego melomana powinna zakładać jakieś etapy rozwoju. Przynajmniej tak mi się zawsze zdawało i z dużą nieufnością i niesmakiem podchodziłem do osób, które przygodę z metalem rozpoczynały od trzeciej płyty Cannibal Corpse, albo poznawały Venom od płyty „Resurrection”.
To tak jakby poznawać całki a nie znać tabliczki mnożenia, albo za przeproszeniem uprawiać seks analny przed pierwszym pocałunkiem. W dobie internetu jednak nic mnie już nie zdziwi – sam mam kumpla, który Slayer poznał od WPB i do dziś uważa, że to ich najlepsza płyta, a za szczytowe osiągnięcie Sodom uważa M-16 bo od tego zaczynał. Anomalie zdarzały się już wcześniej – jeden z moich kumpli klasyczne utwory SLAYER poznawał na płycie z coverami – Slatanic Slaughter, bo to były czasy gdy kasety pirackie były już niedostępne, a na oryginałach nikt klasyków jeszcze nie wydał.
Mi jednak wciąż wstyd gdy włączam sobie „Under The Sign of The Black Mark” bo to absolutna klasyka i kamień milowy black metalu, a ja tę płytę poznałem długo po jej premierze – w czasach gdy byłem już wielkim fanem Darkthrone, Burzum, Mayhem czy Immortal.
No ale idealny świat istnieje tylko na forach muzycznych. Tam można spotkać ludzi, którzy Bathorego słuchają od roku 1985 a Venom poznali pięć lat wcześniej, za sprawą dema „Demon”, które zakupili w Pewexie spod lady. I nieważne jest, że piszą o tym wszystkim chłopaki z rocznika 1995. Prawdziwy metalowiec zna wszystko od zawsze.
Macie na sumieniu jakieś chronologiczne grzechy? Próbował ktoś kiedyś zdjąć dziewczynie majtki przez głową zanim odpowiedziała: „cześć” ?