JUDAS PRIEST: Pruję motocyklem po niebie i pożeram gwiazdy

0

Początek lat 90-tych. Przeglądam u kolegi kasety i natrafiam na „Painkiller” wydany przez TAKT.

– Fajne? – pytam, obracając w łapskach kasetę i oglądając okładkę.
– Słabe. Taki heavy, dostałem od kogoś w prezencie – odpowiada kumpel. – Gość wyje jakby mu jajka w imadle ściskali.
Już mam odłożyć, ale coś mnie tknęło.
– Pożycz? Chętnie posłucham.
– A bierz i nie oddawaj jeśli ci się spodoba.
Gdy wróciłem do domu okazało się, że mam gorączkę, bo był to czas gdy jeszcze kilka razy w roku zdarzały mi się przeziębienia i z lubością poddawałem się chorobie, mając w perspektywie kilka dni czytania komiksów i słuchania muzyki, zamiast siedzenia na nudnych lekcjach w szkole.
Późnym wieczorem, łyknąwszy polopirynę popitą mlekiem z miodem, ze zbolałą miną ległem w łóżku. Ale gdy tylko matka zgasiła światło i wyszła, po omacku sięgnąłem po kasetę i odpaliłem ją wciskając do uszu chińskie słuchawki zakupione na targu od Ruskich. Jak ta muza ruszyła to myślałem, że pierza wyskoczą mi z poduszki i zaczną uprawiać headbanding. Pot kapał mi po twarzy, a z zamkniętymi oczami wyobrażałem sobie, że sunę po niebie na tym motocyklu z okładki i pożeram gwiazdy, które wysypują się z chmur rozcinanych przez moje przednie koło.

Słuchałem tak długo aż zasnąłem, a gdy rano się obudziłem to przez chwilę czułem strach. Bałem się, że ta płyta mi się przyśniła. Zerwałem się z łóżka i z ulgą ujrzałem kasetę leżącą koło magnetofonu. Gdy chwilę później myłem zęby, okazało się mam między nimi pogryzione, ale wciąż połyskujące kawałki gwiazd.

Nie licząc płyt King Diamond i Mercyful Fate, które są zupełnie inną bajką, „Painkiller” do dziś pozostał dla mnie najlepszą heavymetalową płytą wszech czasów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj